"Między słowami" - recenzja "Szczęścia"
"Śląsk" marzec 2021 WOJCIECH LIPOWSKI "Między słowami"
Jak to jest, że w drugim człowieku widzi się czasem odbicie samego siebie, albo kogoś, kto pojawił się wcześniej, przed nami w określonym miejscu i czasie? Czy nie dzieje się tak, bowiem lubimy uciekać od spraw dokonanych, przegranych, niedoli i plag, jakie na nas spadają niczym fale uderzające o brzeg? Może oczekiwanym wybawieniem z trudnych sytuacji, nużącej zwykłej codzienności są dni, których nie znamy, gdzie wszelkie obawy i nadzieje mają jeszcze, przynajmniej teoretycznie, szansę urzeczywistnienia Praca ludzkiej wyobraźni zawsze odbywa się w perspektywie oczekiwań, które kształtują nie tylko nasze uczucia, lecz także pobudzają ciekawość dalszego ciągu każdej prywatnej historii, w której zdarzenia powtarzają się bez przerwy, prowadząc do istoty rzeczywistości. W każdym przypadku zaskakującej formą, treścią, znaczeniem.
Podobne dylematy nieobce są bohaterom sztuki Szczęście (Le Bonheur) Erica Assousa z roku 2012, francuskiego autora ponad dwudziestu komedii teatralnych, wchodzącego powoli na polskie sceny, niezwykle popularnego poza naszymi granicami. Premiera wspomnianego utworu odbyła się niedawno w katowickim Teatrze Bez Sceny.
Assous, zmarły w zeszłym roku dramaturg, scenarzysta filmowy, reżyser, jak mawiano, współczesny Marivaux, mistrz wielkiego, emocjonalnego niepokoju nazywany jest często specjalistą od relacji małżeńskich, w ogóle problemów par w różnych zależnościach i konstelacjach, jak powiedział w jednym z wywiadów: „Staram się, aby moje komedie były trochę niepokojące, burzące tabu, moje postaci są pełne niedoskonałości, braków, czasem niespełnienia i w tej nieporadności zabawne. Tworzę raczej antybohaterów, kreślę sylwetki ludzi zwykłych pełnych niepokoju. Ten ostatni rozumiem jako coś istotnego, krępującego, wywołującego zażenowanie, napięcie, wynikające z faktu, iż często nie mówimy sobie wszystkiego, co powinniśmy powiedzieć".
Jego utwory, chociaż w większości komediowe, wymykają się prostej kwalifikacji gatunkowej, mają drugie dno, które cierpliwi widzowie, otwarci na spotkanie z czymś więcej, niż tylko odbiorem fabuły, z pewnością odkryją, dziwiąc się zapewne, że pod powierzchnią rzeczy powszednich, przewidywalnych, znajduje się inny tekst dostępny dla wyczulonych i wytrwałych. To główna cecha sztuk Assousa, który często określał tworzone przez siebie fabuły grami prawdy. Czerpał w tym wypadku zupełnie świadomie z dokonań innych twórców sztuki dramatycznej, wskazując Harolda Pintera czy Jeana-Loup Dabadie. Od pierwszego nauczył się budowania napięcia, kreślenia tła społeczno-obyczajowego, drugiemu zawdzięcza cięte, dynamiczne, sprawnie skonstruowane dialogi, zaskakujące repliki, które stanowią niezwykłą ozdobę poszczególnych tekstów. Można powiedzieć, że za sprawą tego dziedzictwa udało się połączyć sztukę angielskich podtekstów z wysmakowaną francuską stylistyką. To sprawia, że jego utwory stanowią dzisiaj obfite źródło możliwości inscenizacyjnych dla reżyserów, zaś widzów zapraszają do udziału w niezwykle atrakcyjnym, mądrym widowisku.
Wśród najsłynniejszych tytułów teatralnych autora granych niemal w całej Europie wypada wymienić, zrealizowany także na katowickiej scenie Andrzeja Dopierały, Diabelski młyn (Les montagnes russes, 2004) - słynny za sprawą paryskiej adaptacji w Teatre Marigny, gdzie w obsadzie znaleźli się Alain Delon oraz Astrid Veillon; Secret de familie (2008); L'Illusion conjugale (2009) najlepsze i największe dzieło artysty, w Polsce wystawiane jako Niebezpieczna gra; także pojawiający się na naszych scenach Konserwator (Le Technicien, 2010); czy by zamknąć to niepełne wyliczenie Nasze żony (Nos femmes, 2013). Dodajmy, że pisarz za swe dokonania artystyczne otrzymał dwukrotnie prestiżową nagrodę Moliere (2010, 2015) oraz w roku 2015 ważną dla każdego dramaturga Grand Prix du Theatre de LAcademie française. Warto wspomnieć, że niektóre teksty zostały przeniesione na ekran.
Szczęście w reżyserii Andrzeja Dopierały to wielki, choć kameralny, teatr dwojga aktorów. Od razu powiedzmy: znakomitych. Spotkanie z Anną Kadulską i Andrzejem Dopierałą, który także występuje w spektaklu, jest doświadczeniem teatru, który niczego od nas nie chce poza bliskością, obecnością, trwaniem. Przyszliśmy, aby przysiąść się do Luizy oraz Aleksandra, pogubionych w codzienności, niekochanych przez innych, żyjących gdzieś poza czasem, przysiąść do ich trudnych spraw, kruchych przemilczeń, strzępów zdań, czasem wykrzyczanych przy salwach śmiechu widzów, w innym miejscu zgaszonych jednym przejmującym spojrzeniem któregoś z dwojga kochanków - jednym słowem jesteśmy unieruchomieni czymś na kształt sieci spojrzeń, tików, gestów, a z tego wszystkiego wyłania się znana na pamięć historia rodzącego się uczucia, tu podzielona na sceny, sekwencje, przypominające filmowe ujęcia, zresztą obecne w spektaklu jako ciekawa ilustracja fabuły autorstwa Anny Dopierały.
Assous w tej sztuce jest bezlitosny, bo raz daje swym bohaterom nadzieję, innym razem ją odbiera. Śmiejemy się, owszem, ale jak się to mówi: przez łzy. Nie mamy gdzie się ukryć będąc jednocześnie świadkami zagmatwanej, choć, jak się wydaje, przewidywalnej do bólu historii niespełnienia, strachu przed samotnością, potrzeby bliskości. Można odnieść wrażenie, iż mieszkanie Luizy (Anna Kadulska wyśmienicie balansuje między pozorną kobiecą nieporadnością, zagubieniem i wzruszającą pewnością siebie) wypełnione jej smutnymi doświadczeniami, staje się coraz ciaśniejsze i to nie dlatego, że przebywa w nim uwięziony Aleksander (neurasteniczny, szukający wsparcia Andrzej Dopierała), ale ponieważ problemy tych dwojga niemłodych już, przeoranych przez życie ludzi, skupiły się niczym w soczewce, zagęściły w jednym miejscu i czasie. Nieważne o czym mówią w danej chwili pisarka i restaurator, artystka i zakotwiczony twardo w empirii codzienności mężczyzna, dwa byty, dwa światy, dwa przeglądające się w sobie odbicia. Ważne są rozedrgane spojrzenia, morze kłamstw, którymi obsypują się nieustannie, by za chwilę je zdemaskować, mistrzowska gra obojga sprawia, że niczym na fortepianie udaje się wygrać całą gamę nastrojów, które odmieniają przez nas przyklejonych do ich każdego ruchu. Radość, żal, śmiech, smutek, zazdrość i płacz - jak to możliwe, że tyle barw emocji, tyle wcieleń rozpaczy, niepokoju stoi na drodze do ich wspólnego szczęścia?
Ocalającą mocą tekstu autora Szczęścia, w bardzo dobrym tłumaczeniu Barbary Grzegorzewskiej, jest zawarty w nim humor. Zapewnia oddech, daje aktorom duże możliwości sztuki komediowej, przy tym nie jest nachalny, prosty, obcesowy. Przeciwnie, aktorzy wykorzystują wszelkie okazje, by wydobyć z dialogów całą finezję i paletę możliwości, jakie daje ten gatunek teatralny. W gmatwaninie ironicznych, sarkastycznych ripost Luizy skierowanych do miotającego się Aleksandra jest sporo miejsca na elementy liryczne, wręcz nuty nostalgii, uczucia. Należy pamiętać, oglądając sztuki Erica Assousa, że ich pozorny ład narracyjny, uporządkowanie poszczególnych wątków opowiadanej historii, jakie oferują odbiorcy, może w jednej chwili stać się złudzeniem. Niczym tytułowe szczęście, które przybliża się do bohaterów, by za sprawą jakiegoś kłamstwa, zachowania, słowa wypowiedzianego w złości, odpłynąć w nieznane.
Wypada zapytać, co zostanie po tej osobliwej wizycie w domostwie Luizy? Jakie myśli towarzyszyć nam będą, gdy wieczorem opuścimy oboje, niedługo po uroczystości weselnej? Z pewnością pytania, dość banalne, ale istotne w historii każdego związku dwojga ludzi. I nieważne przy tym, czy ona znajdzie w końcu szczęście u boku innego, zapominając o życiu dawnym, nieudanym małżeństwie. Nie jest ważne, czy on uspokoi myśli, patrząc wstecz na zostawioną rodzinę i wyruszy w nową podróż. Ważne będą pytania i je zabierzemy opuszczając gościnne progi Teatru Bez Sceny. A dotyczyć będą wszystkiego z czym zjawiliśmy się tego chłodnego wieczoru: nieustannego poszukiwania prawdziwej miłości, wiecznych niepowodzeń, nadziei, którą każdy nosi w sobie, wspomnień rzeczy przeszłych, bez których rzeczywistość byłaby trudna do wytrzymania.
Raz jeszcze wielki ukłon dla aktorstwa Anny Kadulskiej i Andrzeja Dopierały. Czystego, naturalnego, zwyczajnie pięknego, będącego również zaproszeniem widzów do udziału w opowieści, której zakończenia nie ujawnimy w tym miejscu. Bardzo pomocne w budowaniu nastroju intymnej adaptacji były oszczędne, proste kostiumy autorstwa Ewy Dopierały i realizacja światła Wojciecha Boruszki budująca klimat wszystkich ulotnych chwil, które wyczarowali przed nami artyści.
Guus Kuijer, holenderski pisarz, w Książce wszystkich rzeczy stwierdził: „Wiesz kiedy zaczyna się szczęście? Wtedy, kiedy człowiek przestaje się bać. Chwilowej samotności. Własnego towarzystwa. Własnych uczuć. Kiedy zaczyna wierzyć, że życie jest dobre. I rozumie, że sam strach zabija życie". Jedno jest pewne - po wizycie u Luizy i Aleksandra możemy na chwilę zapomnieć o niepokoju.
Źródło: Miesięcznik "Śląsk" marzec 2021 oraz portal e-teatr.pl